Przechadzał się po
parku. Już dawno zapadł zmrok, jednak jemu to nie przeszkadzało. Leniwie
przestawiał nogę za nogą, bujając w obłokach. Mijał kolejne zapalone latarnie,
słabo oświetlające otoczenie, lecz on zdawał się tego nie zauważać. Zbyt mocno pogrążył
się we własnych myślach…
Zastanawiał się jakie
słowa zawrzeć w nowej piosence. Musiał jakąś napisać, bo jego przyjaciel mu to „polecił”.
Swoją drogą… Bardzo go lubił, traktował niemal jak brata, ale czy on czasem nie
przesadzał? Myślał, że tak prosto jest cokolwiek napisać? Że gotowe słowa,
które mają jakiś sens, pojawiają się od tak, na pstryknięcie palca?!
Jego przyjaciel czasami
naprawdę potrafił go zirytować… Co dziwne nigdy nie udało mu się doprowadzić do
szewskiej pasji, choć niejednokrotnie próbował. Jeszcze nikt nie wyprowadził go
z równowagi. Wszyscy ludzie, którzy go poznali, podziwiali go za jego ogromną –
a nawet anielską – cierpliwość, nie znającą granic. Zawsze potrafił zachować
zimną krew… Chociaż można by powiedzieć, żeby była to tylko maska, skrywająca
jego prawdziwe uczucia…
Ostatnio czuł się
bardzo samotny, nawet wśród własnych przyjaciół. Bardzo się cieszył, że ich
miał, ale miał wrażenie, że oni, choć tak długo go znają, nie potrafią często
poprawnie odczytać jego myśli. Nikt nie potrafił rozpoznać, że był zły, smutny,
czy zirytowany, bo ukrywał to oszukując ludzi stoickim spokojem. Nie chciał ich
obarczać swoimi problemami i nigdy nie lubił zbytnio afiszować się z uczuciami…
Nagle chłodny wiatr
zechciał się ścigać wraz z jesiennymi liśćmi. Śmignął między drzewami, radośnie
mrucząc i hucząc. Zderzył się z nim, rozwiał kosmyki jego jasnych włosów i
podrażnił skórę twarzy.
Wicher wdarł się za
kołnierz, drażniąc wrażliwą skórę chłopaka i przyprawiając go o nieprzyjemny
dreszcz, wyrywający go z potoku myśli. Stanął na chwilę, otumaniony, i
rozejrzał się dokoła. Nie wiedział do końca co się stało, tak mocno był
zaabsorbowany rozważaniami. Kiedy znów poczuł na twarzy chłodny podmuch,
wzdrygnął się i zmrużył oczy. Ruszył przed siebie powolnym krokiem, zmierzając
w stronę starej fontanny.
Usiadł na wyrzeźbionym,
marmurowym brzegu. Chłód kamienia delikatnie przebijał się przez jego ubranie.
Znów poczuł na karku nieprzyjemny, zimny powiew. Co jak co, ale temperatura
była dość niska, jak na ten miesiąc. Był wrzesień. Prawie tydzień temu
rozpoczął się rok szkolny. On zaczynał właśnie pierwszą klasę liceum, a co za
tym idzie miał szesnaście lat… Czy to nie był właśnie ten wiek, kiedy cała
młodzież „staje okoniem” i buntuje się na wszystko i wszystkich? Owszem, w
przypadku niektórych tak się właśnie działo…Ależ istnieli też nieliczni, którzy
pozostawali aż nader spokojni. Zdarzały się również przypadki, u których
buńczuczne zachowanie ciągnęło się od wczesnych lat dziecięcych… Znał kiedyś
taką osobę…
Wpatrywał się w
strumienie wody wytryskujące z dzbana, trzymanego nad głową przez mityczną istotę – pół kobietę, pół rybę –
syrenę… Nie wiedział, czemu akurat ten wzór wykorzystano. Wsłuchiwał się w
pluski i szumy, ponownie odpływając w labirynt własnych myśli… Bezwiednie
pochylił się nad swoim notesem i powoli przesuwał długopisem po kartkach. Było
tak cicho…
O uszy obił mu się
jakiś dziwny dźwięk, lecz nie zwrócił na niego większej uwagi. Bo po co? Może
to tylko jakaś wiewiórka zaplątała się w liście albo ptak trzepotał skrzydłami
między gałęziami…
Siedział tak prawie bez
ruchu, dopóki nie poczuł czyjejś obecności i czyjegoś wzroku wlepionego wprost
na niego. Zamarł z opuszczoną głową, udając, że niczego nie zauważył. Próbował coś
dojrzeć spomiędzy kosmyków, opadających w tej chwili i zasłaniających jego
twarz, ale nie dał rady. Zmuszony był podnieść głowę i rozejrzeć się dokoła…
Pomiędzy drzewami, obok
ostatniej ławki ktoś stał. Dziewczyna. Zamrugał gęsto, bo jego pierwszym
wrażeniem było to, że mu się po prostu przywidziało. Ona jednak nie zniknęła.
Stała, opierając się dłonią o korę drzewa, i wpatrywała się w niego. Miała długie
do kolan, włosy o barwie głębokiej czerni. Wydawała się być dość wysoka, ale
nie był tego pewien. Przywdziała na siebie ciemne spodnie i buty oraz czarną,
skórzaną kurtkę, przez które niemal zlewała się z otoczeniem spowitym mrokiem.
Jej niespotykane złoto-pomarańczowe oczy przewiercały chłopaka na wylot.
Wydawała się mu znajoma.
- Co do…? – wydusił.
Nagle przed jego oczami
stanął dziwny obraz. Mały chłopiec, na oko siedmioletni, o naturalnie
bielutkich, nieco przydługich włoskach i niespotykanych oczach – jednym
szmaragdowo zielonym, a drugim szczero złotym – siedział w jakiejś głębokiej
dziurze. Był przestraszony. Skulony, oplatał wątłymi ramionami zgięte w
kolanach nogi. Nerwowo strzelał wzrokiem we wszystkie możliwe strony. Czego się
bał? Najprawdopodobniej tej dzikiej bestii, która go tu zapędziła i przez którą
wpadł do tej dziury.
Nie wiedział, ile tam
przesiedział. Dziesięć minut? Godzinę? A może pół dnia? Czy ta bestia sobie już
poszła? Czy może czai się gdzieś niedaleko wylotu dołu, żeby zaatakować, kiedy
tylko wyjdzie? Nie miał zielonego pojęcia. Rodzice i starszy brat z pewnością
się o niego martwili…
Usłyszał jakieś stłumione
dudnienie, którego nie potrafił rozpoznać. Zamarł, a wszystkie możliwe mięśnie
napięły się do granic możliwości. Za wszelką cenę nie chciał się poruszyć nawet
o milimetr, żeby broń Boże nie wydać żadnego dźwięku.
Przez jakiś czas
niczego nie słyszał, więc postanowił jak najciszej przesunąć się do jednej z
ścian. Ukryty w cieniu, wpatrywał się w wejście, starając się dojrzeć jak
najwięcej.
-Hej! Jesteś tam?! –
usłyszał znajomy głos, który pozwolił mu rozluźnić się i odetchnąć z ulgą.
- Jestem! – odkrzyknął
i zbliżył się do snopu światła.
Poraziło go ostre
światło, więc musiał ułożyć dłoń „w daszek”, by cokolwiek zobaczyć. Zmrużył
oczy i wtedy wyłoniła się znajoma mu postać. Mała dziewczynka, jego
rówieśniczka o króciutkich czarnych włoskach, sterczących swawolnie we
wszystkich kierunkach i radosnych, złoto-pomarańczowych oczach. Wpatrywała się
w niego z szerokim nieco złośliwym uśmiechem i ulgą wymalowaną na lekko pyzatej
twarzyczce.
- Wreszcie –
westchnęła. – Rodzice się o ciebie martwią – szepnęła z troską. – Gdzieś ty się
podziewał?
- Coś mnie tu zapędziło
– odpowiedział ze wstydem – Schowałem się tutaj.
Z zakłopotania spuścił
głowę, ale zaraz usłyszał jej cichutki chichot, przez co rumieniec wpełzł na
jego twarz, ale starał się skutecznie go ukryć. Ale ona go zdążyła zauważyć.
- To nic wstydliwego – mruknęła. – Mnie też się kiedyś zdarzyło
zgubić w lesie. Wszystko w porządku?
- Taa – mruknął,
nadymając policzki.
Usłyszał szuranie i
zobaczył kilka drobnych kamieni staczających się pod jego stopy. Podniósł głowę
i zobaczył drobną przyjaciółkę zwisającą ze ściany. Obiema nogami zaparła się o
maleńką półkę skalną, jedną ręką złapała się krawędzi, a drugą wyciągała w jego
stronę. Uśmiechała się przy tym serdecznie, a w jej oczach, jak zwykle,
tańczyły iskierki.
- Dałbym sobie radę –
burknął do niej, wielce niezadowolony. W końcu kto tu jest chłopakiem? Jednak
swoją drogą było tu dość wysoko…
Widząc jego minę,
uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Chłopczyk z ociąganiem i ogromnym grymasem
złapał jej chłodną dłoń, a ona podciągnęła go tak, że również zawisł na skalnej
ścianie.
Dalej nie ruszyła się
nawet o milimetr, tylko uparcie rozglądała się dokoła siebie. Spojrzał na nią
zdziwiony. Co się dzieje? Czyżby nie miała tyle siły? A może wypatrywała tego
potwora? Już miał o to zapytać, kiedy dziewczyna wychwyciła jego spojrzenie i mrugnęła
do niego, wprowadzając w osłupienie. Ponownie wychyliła głowę i rozglądnęła
się.
- Ris! – krzyknęła do
kogoś lub czegoś. – Chodź tutaj!
Znowu usłyszał ten
dziwny, stłumiony i niezidentyfikowany dźwięk. Tym razem towarzyszyły mu ciche
parsknięcia.
- No chodź tu –
szepnęła czule dziewczyna. – Pochyl się.
Wyciągnęła drobną
rączkę do czegoś, co było poza zasięgiem jego wzroku.
- Dobrze! – pochwaliła
tajemniczą osobę. Odwróciła się do niego. – Trzymaj się mocno – rzuciła przez
ramię i poprawiła uścisk w taki sposób,
że trzymali się za przeguby. – Ciągnij, Ris. Tylko powolutku – szepnęła
delikatnie.
Poczuł, że powoli unosi
się w górę. Mocniej ścisnął jej rękę, a drugą oplótł wokół jej drobnej talii.
Wzdrygnęła się. Zawsze tak reagowała na jego dotyk, choć nie miał zielonego
pojęcia z jakiego powodu…
Czuł kolejne
pociągnięcia. Wznosili się coraz wyżej. Ostre światło raziło oczy chłopaka,
przyzwyczajone do półmroku. Nagle stanęli tuż przy powierzchni. Spojrzał
zdziwiony na towarzyszkę. Otworzył usta, by zapytać ją co się dzieje, ale w tym
samym momencie coś mocno nimi szarpnęło. W mgnieniu oka znaleźli się na
powierzchni. Niestety siła, z jaką wypadli, sprawiła, że oboje runęli z
łoskotem na ziemię. Dziewczynka na glebę. A chłopczyk na nią. Usłyszał tylko
zduszony jęk, bo coś ciemnego przysłoniło mu widok.
- Złaź ze mnie –
usłyszał warknięcie, jakby spod siebie (?), i dopiero wtedy zorientował się, że
owe ciemne „coś” to tył głowy jego złocistookiej przyjaciółki. Zerwał się z
niej z prędkością światła.
- Przepraszam – bąknął
zakłopotany.
Podniosła się i usiadła
na szanownych czterech literach i próbowała otrzepać swoje ubranie z piasku i
pyłu, a potem przeczesała palcami swoje niesforne włoski o barwie niebywale
głębokiej czerni. Kiedy natrafiała na kołtun, wykrzywiała twarzyczkę w
najróżniejsze grymasy, co przyprawiło jasnowłosego chłopca o nagłe napady
śmiechu. Spojrzała na niego spod byka, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko. Odkąd
się znali, ciągle mu powtarzała, że ma bardzo przyjemny śmiech. Zawsze wtedy
spalał się rumieńcem i mamrotał coś w stylu „wcale nie”, przez co miała jeszcze
większy „zaciesz”. Doskonale widziała jego rumiane policzki, co motywowało ją
do rzucania kolejnych uszczypliwych i zawstydzających uwag w jego kierunku, co
jego okropnie irytowało. Co najdziwniejsze, tylko jej udało się go zdenerwować.
Nikomu innemu.
Z szerokim uśmiechem
skorzystała z jego wyciągniętej ręki i błyskawicznie stanęła na nogi. Patrzyła
na niego z ogromnym „wyszczerzem” na twarzy.
- Co? – zapytał, w
połowie warcząc.
- Masz przyjemny śmiech
– stwierdziła.
- Wcale nie – warknął
pod nosem, patrząc na nią gniewnie. Na jego policzkach wykwitły dorodne
rumieńce.
Śmiejąc się pod nosem,
odwróciła się do niego tyłem.
- Ris! – krzyknęła.
Chłopiec wciąż, lekko
zarumieniony na policzkach, stanął u jej boku i starał się wypatrzyć kogo
wołała. Przez chwilę niczego nie widział, aż pomiędzy drzewami mignął mu jakiś
rudy kształt. A cóż to było?
Zerknął kątem oka na
towarzyszkę. Na jej dziecięcej twarzy widniał delikatny uśmiech, a w jej oczach
tańczyły radosne, pomarańczowe iskierki.
Odwrócił głowę i
wytężył wzrok. Teraz dokładnie widział. W ich stronę truchtał piękny kasztanowy
koń. Zaraz… Nigdy nie widział go we wsi, w której mieszkał, więc… czy on jest
dziki? Może być niebezpieczny?
- No chodź, piękny.
Chodź tutaj – rzekła dziewczyna. Czyżby należał do niej?
W jej głosie słyszał
specyficzną nutę. Taką ogromną czułość. Rzadko używała tego tonu. Zwykle była
rozbrykaną, wyszczekaną, szczerą do bólu i pyskatą dziewczynką, ale dało się ją
lubić. Za to miała słabość do wszelakich zwierząt, do których zwracała się
zawsze z czułością, której prawie nigdy nie okazywała ludziom…
Wyciągnęła przed siebie
drobną rękę i postąpiła do przodu kilka kroków.
Lubił na nią patrzeć w
takich momentach. Była skupiona jak nigdy. Potrafiła bezbłędnie odczytać
intencje z ruchów ciała zwierza. Umiała dogadać się z nimi za pomocą samych
gestów. Dla niej świat nie istniał, kiedy pracowała…
Kasztanek uniósł wysoko
łeb, postawił uszy i zarżał cicho. Przyspieszył kroku aż w końcu puścił się
żwawym galopem w ich stronę. To był ten dziwny dźwięk, który słyszał w jaskini!
Chciał się odsunąć, by
nie zostać stratowanym i chciał to jej zaproponować, ale z zaskoczeniem
stwierdził, że ona stoi całkiem rozluźniona na wprost kasztanka i ani myśli
uciekać. Mało tego cały czas szeroko się uśmiechała.
Zwierzę nieubłaganie
coraz bardziej się zbliżało. Siedmiolatek postąpił kilka kroków w tył. Nie
bardzo wiedział, czego się może spodziewać. Czy interweniować, czy nie?
- Nie bój się –
usłyszał rozbawiony szept jego przyjaciółki. Jak ma się nie bać, skoro zaraz
prawdopodobnie zostanie podeptany?!
Rumak stopniowo się rozpędzał
i rozpędzał i już miał w nich uderzyć, kiedy gwałtownie skręcił tuż przed nimi.
Okrążył ich kilkakrotnie aż nagle zahamował tuż przed siedmiolatką. Podskoczył
kilka razy w miejscu jak źrebak, przy czym wydawał z siebie dziwne piski.
Ona zaś śmiała się
radośnie i złapała głowę zwierza po obu stronach. Dmuchnęła w jego chrapy i
podrapała po nosie i czole.
Chłopczyk przyglądał
się temu, a jego kąciki ust mocno się wygięły w szerokim uśmiechu. To był
naprawdę słodki widok. To zabawne, jak ta dziewczyna potrafiła wywołać w nim
sprzeczne emocje. Raz mocno go irytowała i wprawiała w zakłopotanie, żeby zaraz
wywołać u niego uśmiech i rozbawienie… Dla niego to była odwieczna zagadka.
W końcu rudy pupil go
zauważył i zwrócił swój łeb w jego stronę. Miał piękne, ciemne, inteligentne
oczy. Przypatrywał się mu intensywnie, a nawet przewiercał go wzrokiem, o ile
zwierzę coś takiego potrafi.
- Podejdź tu – szepnęła
dziewczynka serdecznie i uśmiechnęła się zachęcająco.
Nieco zniechęcony
uważnym spojrzeniem zwierza, podszedł, ale dopiero z bliska zorientował się
jaki kasztan był wysoki. Kiedy zwierz gwałtownie sięgnął łbem w kierunku jego
ręki, odsunął się, myśląc, że ten chce go ugryźć.
Poczuł na plecach dotyk
delikatnej dłoni, przez co drgnął. Odwrócił się i przez ramię zobaczył śliczną
twarz przyjaciółki. Bo była śliczna. Co dziwne zauważył to właśnie w tamtej
chwili. Miała bardzo jasną karnację i gładziutką skórę, bez jakichkolwiek skaz.
Delikatnie zaokrąglony na końcu nosek i ślicznie skrojone, bladoróżowe usta
idealnie komponowały się z jaskrawymi, złoto-pomarańczowymi oczami… Była
naprawdę bardzo ładna.
Jego myśli spowodowały
nagłe pieczenie na policzkach. Dziewczyna uniosła jedną brew, widząc jego
rumieńce. Nie skomentowała tego jednak i chwyciła delikatnie za jego prawą dłoń
i popchnęła do przodu.
Położyła jego rękę na
umięśnionej szyi konia, ułożyła swoją nieco mniejszą i powoli przesunęła.
Czuł pod palcami
przyjemną w dotyku, miękką sierść. Głaskał szyję, czując pod skórą mięśnie, potem
wplótł palce w aksamitną, niemal czerwoną grzywę i przeczesał ją.
- Jak się nazywa? –
zapytał.
- Phaeris –
odpowiedziała.
Widział kątem oka, jak
przeszła za nim, odeszła konia od przodu, trącając go w chrapy, i drapiąc po
czole, a następnie podeszła z drugiej strony.
- Co robisz? – zapytał,
kiedy się pochyliła.
Przeszedł pod szyją
konia i obserwował z boku jej poczynania. Chwyciła za przednią nogę i podniosła
ją. Palce drugiej, lewej ręki zacisnęła na pasmach grzywy, tuż przy kłębie.
Delikatnie pociągnęła.
- Jakoś trzeba wrócić
do domu, prawda? – odpowiedziała mu, patrząc na niego wyzywająco.
- A to go nie boli? –
zapytał.
- Nie. U koni cebulki
włosia znajdują się głęboko pod skórą, przez co nie są narażone na wyrwanie,
więc ich to nie boli. A noga jest zgięta zgodnie z anatomią – odpowiedziała mu
uśmiechem.
Wtedy zauważył, że słońce jest już dość nisko
i za około cztery godziny będzie zmierzchać. Ile oni już siedzieli?
Koń pod wpływem
poczynań dziewczyny, pochylił się na nogach do tyłu, a następnie położył się na
brzuchu, podwijając kończyny.
Dziewczynka podeszła do
siedmiolatka i chwyciła go za dłoń. Zdziwiony posłusznie dał się poprowadzić.
Pociągnęła go w kierunku leżącego rumaka
- Co chcesz zrobić? –
ponownie spytał.
Posłała mu promienny
uśmiech przez ramię.
- Jedziemy do domu –
odpowiedziała beztrosko.
- Na nim?
- A widzisz tu coś
innego? Pewnie, że na Phaerisie! – prychnęła.
Przełożyła jedną nogę
przez grzbiet konia i pociągnęła go za sobą, zmuszając tym samym do usadowienia
się za nią.
- Nie targaj tak mną! –
warknął na nią, ale ona zdawała udała, że go nie usłyszała, co go jeszcze
bardziej zirytowało. Zrezygnował jednak z warczenia na siebie, bo chciał już
wrócić do domu.
- Trzymaj się –
mruknęła, szturchając kilkakrotnie kasztana.
Zwierzę z trymiga
poderwało się z ziemi, a uczynił to tak gwałtownie, że chłopak musiał mocniej
przytrzymać się dziewczyny, oplatając się ramionami wokół jej tułowia. Ona
tylko cmoknęła powietrze i pokręciła głową.
- Aj, lisku… Lisku –
westchnęła.
- Nie nazywaj mnie tak
– warknął, wbijając jej palec między żebra żebra.
- Ej! – pisnęła. –
Chcesz wracać na piechotę? W dodatku sam? – burknęła.
Wymruczał niewyraźnie
„przepraszam” i zamilknął.
Dziewczynka ścisnęła
łydkami wierzchowca, a ten od razu puścił się żwawym galopem przez las. Objął
dziewczynę ciaśniej w pasie i oparł się brodą o jej ramię. Nawet przez ubrania
czuł chłód jej skóry…